
Majówka upłynęła niezwykle pracowicie. Miało być wielogodzinne wylegiwanie się na słońcu z kawą i książką w dłoni, pogaduchy z siostrami i wieczorne biesiadowanie przy grillu. Stanęło jednak na pracy w pocie czoła i pomocy przy przygotowaniach do wesela siostry, które wkrótce się odbędzie. Nie zamierzam jednak z tego powodu narzekać. Rodzina jest po to by pomagać…zawsze i wszędzie, a już na pewno w tak ważnych przygotowaniach jakimi są te do wesela. Mój synek był zachwycony, że całymi dniami bawił się na świeżym powietrzu, biegał po ogrodzie i podziwiał budzącą się do życia po zimie przyrodę. Każdy kwiatek, listek czy wychodzący z ziemi robaczek robiły na nim ogromne wrażenie.
W trakcie tego długiego weekendu wydarzyło się też coś, nad czym do dnia dzisiejszego nie mogę przejść obojętnie. Nie mogę przestać o tym myśleć i obwiniać siebie…Mianowicie oblaliśmy wraz z moim mężem jeden z najważniejszych egzaminów w naszym życiu- oblaliśmy egzamin z rodzicielstwa. Maturzyści przygotowują się do egzaminu dojrzałości, my musimy przygotować się do poprawki. Kiedy czeka nas drugie podejście- tego nie wie nikt…
Któregoś dnia wybraliśmy się do znajomych na grilla. Mają oni dwójkę maluchów, więc cieszyliśmy się, że nasz synek będzie miał partnerów do zabawy, a my wykorzystamy ten czas na rozmowy przy grillu. Oczywiście z małym dzieckiem nie da się odpocząć i każdy, kto ma takiego brzdąca- o tym wie. Niemniej jednak wizja spotkania na świeżym powietrzu była bardzo kusząca.
W pewnej chwili zauważyłam, że synek bawi się rowerkiem niedaleko od otwartej bramy wjazdowej. Ponieważ byłam przekonana, że mój mąż jest tuż obok- schowany za domem- nie reagowałam. Kilka sekund później młody był już przy bramie. Zerwałam się i biegłam tak szybko jak tylko potrafiłam…Pamiętam tylko, że serce mi waliło jak młot, a buty ślizgały się po wilgotnej trawie. Złapałam go…gdy on był już na ulicy. Całe szczęście nic w tym czasie nie jechało.
Mały płakał, gdyż wystraszył się mojego krzyku, ja sapałam nie mogąc złapać powietrza, mąż wyskoczył z garażu i zamarł z przerażenia….
Całe to zdarzenie trwało kilkanaście sekund. Jak to się mogło stać? Jak mogliśmy do tego dopuścić? Byłam pewna, że mały jest pod opieką męża. Mój mąż myślał, że młody jest tuż obok niego w garażu…Obydwoje zawiedliśmy! Tak długo walczyliśmy o dziecko, a mogliśmy je stracić w 30 sekund albo sprawić, że zostałoby kaleką do końca życia.
Ja- matka dbająca o dziecko najlepiej jak się da. Wystawiam rękę- zanim młody się przewróci, przewiduję co może zrobić i reaguję wcześniej. Myślę o nim i za niego przez 24h na dobę. Wydawało mi się, że jestem matką, która potrafi zapewnić dziecku bezpieczeństwo…tu jednak zawiodłam na całej linii.
Wiem, że na mojego syna czeka w życiu jeszcze mnóstwo nieprzewidzianych zdarzeń, których nie jesteśmy w stanie uniknąć. Nie wybaczyłabym sobie jednak, gdyby cokolwiek mu się stało- gdy ja byłam tuż obok i nie zareagowałam wystarczająco wcześnie.
Być może inni pomyślą, że jestem przewrażliwioną matką-wariatką, która nie odstępuje dziecka na krok, która nie daje mu swobody i nie pozwala uczyć się na własnych błędach…Szczerze mówiąc- mam to gdzieś. Tylko człowiek, który czekał na dziecko tyle lat co ja- ma szansę to zrozumieć.
Nie twierdzę, że nie pozwolę synowi na samodzielność, że nie dam mu wolności…Wiem jednak, że zawsze będę tuż obok, że będę przyglądać się i reagować…bo każde 30 sekund może diametralnie zmienić nasze życie…A gdyby mojemu dziecku coś złego się przytrafiło na moich oczach- nie wybaczyłabym sobie tego do końca życia.
Długi weekend majowy dobiegł końca. Przed nami jednak wiele pracy- musimy wyciągnąć wnioski z tego zdarzenia i zrobić absolutnie wszystko, aby nigdy nie popełnić podobnego błędu. To była niewątpliwie jedna z najważniejszych lekcji w naszym życiu. Dziękuję Bogu, że zakończyła się szczęśliwie. Życzę sobie i mojemu mężowi, abyśmy takich niemiłych przygód mieli w życiu jak najmniej…Czy da się ich wszystkich uniknąć?
Nie zadręczaj się. Na pewno jeszcze nieraz wydarzą się jakieś niebezpieczne sytuacje.
Ja rozumiem Twoje przerażenie. Na myśl, że coś mogłoby się stać mojej Kruszynce, drżę. Najważniejsze, że wszystko zakończyło się dobrze 🙂